Zwyczaje andrzejkowe są obecne w naszej kulturze do dnia dzisiejszego. Długie, jesienne wieczory działały na wyobraźnię. We wsiach zapadał mrok, to w połączeniu z dziewczęcymi marzeniami o szczęśliwym zamążpójściu stwarzało idealne warunki do wróżb. Koniec listopada to czas przełomowy, według wielu magiczny, kiedy to możliwe są kontakty z zaświatami. Wtedy kończy się również rok liturgiczny i rozpoczyna Adwent, czyli czas oczekiwania do Bożego Narodzenia.
Jak wróżono kiedyś? Bardzo prostą wróżbę zdradziła nam Aleksandra Imosa z Muzeum Wsi Kieleckiej. Jeśli panna wyszła z chałupy przed dom i był płot, to liczyła sztachety. Robiła to prostą wyliczanką: "kawaler, wdowiec, kawaler, wdowiec...". W zależności od tego, czy liczba była parzysta czy też nie, wychodziło na jaw, kto jest jej przeznaczony.
Wszyscy znamy też zwyczaj lania wosku przez dziurkę od klucza. Kształt, który przybierze wosk, wskaże nam coś, co czeka nas w przyszłości.
Dziś również możemy powróżyć sobie w domu. Wystarczy zdjąć but z lewej nogi i kolejno ustawiać buty, jeden za drugim z końca pokoju do wejścia. Według tradycji, osoba, której but pierwszy przekroczy próg, pierwsza wyruszy w świat, wyjdzie za mąż albo czeka ją jeszcze inne miłe zdarzenie.
A każdemu Andrzejowi składamy najserdeczniejsze życzenia imieninowe.