Spis treści
- Przychodzi rozkaz i trzeba ruszać
- "Wielka woda" nadeszła
- Ratowali oczyszczalnię ścieków
- Z małej rzeki wielkie rozlewisko
- "Nie liczy się nasz komfort"
- Wyrusza kolejna zmiana
- Całe miasta i wsie pod wodą!
- "Dziękuję, że w ogóle tu jesteście"
41 strażaków z województwa świętokrzyskiego wyruszyło w czwartek 19 września do ogarniętej powodzią Nysy na Opolszczyźnie. W Lądku-Zdroju przebywa też 6-osobowa, specjalistyczna grupa ratownictwa technicznego.
Przychodzi rozkaz i trzeba ruszać
To już kolejna ekipa naszych ratowników, jaka pełni służbę i pomaga powodzianom w południowo-zachodniej Polsce. Spotkałem się z tymi, którzy stanowili pierwszą, świętokrzyską zmianę w ramach Centralnego Odwodu Operacyjnego Komendanta Głównego Państwowej Straży Pożarnej. Oni wyruszyli do Prudnika w nocy z piątku na sobotę 13-14 września. Ratownikom z Komendy Miejskiej PSP towarzyszy ich rzeczniczka, młodszy aspirant Beata Gizowska.
- Strażak musi być gotowy do wyjazdu w każdej chwili, szczególnie w obliczu tragedii, która dzieje się tu i teraz i potrzebna jest pomoc. Nie możemy odroczyć wyjazdu i czekać na sprzyjające warunki. Przychodzi rozkaz i trzeba ruszać, obojętnie czy jest to godzina jedenasta w ciągu dnia czy noc - mówi Gizowska.
"Wielka woda" nadeszła
Rozmawiamy w siedzibie Państwowej Straży Pożarnej przy ulicy Sandomierskiej w Kielcach. Spotykam się z dwoma funkcjonariuszami z komendy miejskiej, którzy niedawno wrócili z Prudnika na Opolszczyźnie. Nie ma już wody, niszczycielskiego żywiołu, strachu, ewakuacji, nerwowości. Ot, jest codzienne koszarowe wyczekiwanie na zgłoszenie, wyjazd. W takich warunkach łatwiej o wspomnienia, ale tylko dlatego, że jest spokój. Co jednak przeżywają strażacy w głowach, jakie obrazki im towarzyszą z dramatycznych akcji - to już inna sprawa.
- Taka jest specyfika służby, musimy być na to przygotowani, najważniejsze to pomóc potrzebującym - mówi młodszy kapitan Dawid Bernacki.
Mobilizacja w nocy z piątku na sobotę nastąpiła szybko. Kiedy strażacy z Kielc i województwa świętokrzyskiego dojechali na miejsce, jeszcze wtedy zabezpieczali okolice Prudnika przed nadejściem "wielkiej wody", pomagali w ewakuacji mieszkańców. Z biegiem kolejnych godzin sytuacja stawała się coraz trudniejsza, zaś akcja ratunkowa wyczerpująca.
Ratowali oczyszczalnię ścieków
Sekcyjny Szymon Bugajski, na co dzień służący w Komendzie Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej, sięga pamięcią do tego, co działo się pierwszego dnia akcji.
- Oddelegowano nas do Prudnika na Opolszczyźnie. Na początku podwyższaliśmy koronę wałów przeciwpowodziowych przy oczyszczalni ścieków. Drugiego dnia przeprowadzaliśmy ewakuację miejscowej ludności, udrażnialiśmy przepusty, zabezpieczaliśmy domostwa przed nadejściem powodzi. Nie każdy chciał się ewakuować. Ci ludzie, którzy zdecydowali się na to, czekali w miejscowej szkole i tam czekali na informacje, gdzie zostaną przewiezieni.
Z małej rzeki wielkie rozlewisko
Młodszy kapitan Dawid Bernacki z Kielce opowiada: - Mieszkańcy ewakuowali także swoje zwierzęta, głównie psy, pomagaliśmy im w tym. Rozkładaliśmy worki z piaskiem w pobliżu domostw, uszczelnialiśmy cieki wodne. Sytuacja była bardzo rozwojowa. Deszcz padał, nagle pękł jakiś wał, "woda wzbierała w oczach". Wielu mieszkańców było zrozpaczonych, inni załamani i zrezygnowani obserwowali bezradnie, co żywioł robi z ich dobytkiem.
Szymon Bugajski: - Deszcz był intensywny, z wyjątkiem kilku godzin w niedzielę. W pewnym momencie obok nas poziom wody na drodze wzrósł o pół metra, musieliśmy sami ewakuować się z tego miejsca. To jest tak, że z małej rzeki tworzy się nagle wielkie rozlewisko. Ciężko w takiej sytuacji cokolwiek przewidzieć. Dla nas, młodszych strażaków, to była zupełnie nowa sytuacja, z takimi nie spotykamy się przecież w codziennej służbie. Być może nasi starsi koledzy, pamiętający powódź w Sandomierzu sprzed lat, byliby na to bardziej przygotowani.
"Nie liczy się nasz komfort"
Kielczanie znaleźli się w plutonie ratunkowym, dysponowali między innymi dwoma qudami, którymi strażacy rozwozili worki z piaskiem. - Mogliśmy wjechać nimi w te miejsce, gdzie nie było możliwe dostać się samochodem - opowiada młodszy kapitan Bernacki.
Strażacy zostali zakwaterowani w ośrodku szkolno-wychowawczym w Prudniku. Do dyspozycji mieli polowe łóżka, które dostarczyli im żołnierze Wojsk Obrony Terytorialnej. Tam mogli nieco zregenerować siły, "złapać oddech", choć ciężko mówić o jakimkolwiek odpoczynku.
- Musieliśmy być ciągle w gotowości. Nie liczy się nasz komfort, lecz pomoc ludziom. My, młodzi strażacy, czegoś takiego jeszcze nie przeżyliśmy, ci bardziej doświadczeni tam na miejscu mówili nam, jak mamy postępować - dodaje młodszy kapitan Bernacki.
Wyrusza kolejna zmiana
Komenda Powiatowa Państwowej w Skarżysku-Kamiennej. W czwartkowy poranek do wyjazdu na tereny ogarnięte powodzią szykuje się kolejna grupa z tej jednostki. Ci, którzy niedawno wrócili z Opolszczyzny, podpowiadają swoim kolegom, na co powinni się przygotować, jakie wyposażenie zabrać. Oni pracowali tam ponad siedemdziesiąt godzin.
Starszy sekcyjny Damian Bućko wspomina: - Wyjechaliśmy ze Skarżyska około drugiej w nocy z piątku na sobotę, udaliśmy się do punktu koncentracyjnego w Jędrzejowie, stamtąd do Prudnika. Najpierw broniliśmy przed zalaniem oczyszczalnię ścieków. Wszystko działo się podczas intensywnych opadów deszczu. Potem uczestniczyliśmy w ewakuacji mieszkańców w Łące Prudnickiej i Moszczance. Dowoziliśmy ludziom wodę, jedzenie.
Całe miasta i wsie pod wodą!
Młodszy aspirant Robert Zegadło przypomina, że trzeciego dnia swojej służby na Opolszczyźnie, nasi strażacy zostali skierowani do Nysy, która też przeżyła dramat. Wcześniej działali w Paczkowie. Umacniali wały przeciwpowodziowe.
- To nie będzie odpowiednie określenie, ale jakie odczucia towarzyszyły wam tuż po przyjeździe na miejsce? - pytam.
- Współczucie dla ludzi. U nas takich tragedii nie doświadczamy. Tam całe wsie, miasta, znajdowały się pod wodą - mówi Zegadło. Mocny głos ratownika łamie się na wspomnienie dramatów, jakie sam widział razem z kolegami jeszcze kilka dni temu.
- W sobotę padał intensywny deszcz, więc to utrudniało nam pracę. Mimo odzieży ochronnej byliśmy przemoczeni, wyczerpani - opowiada strażak Daniel Kozłowski.
"Dziękuję, że w ogóle tu jesteście"
- Najtrudniejsze były sytuacje podczas ewakuacji, nie każdy chciał opuścić swój dom, zostawić go na pastwę losu. To było widać, że tych ludzi coś w środku "ściskało", stawali przed ciężkimi dylematami. Zniszczone mosty, drogi, brak dojazdu, dramat, który przeżywaliśmy wspólnie z mieszkańcami. Burmistrz jednego z miast powiedział nam w pewnym momencie "dziękuję, że w ogóle tu jesteście...". Jedno zdanie, a jak wiele znaczy i daje do myślenia - opowiada Robert Zegadło.
Na terenach ogarniętych powodzią, oprócz strażaków z kilku komend, pracowała także grupa świętokrzyskich policjantów (głównie z Kielc i Staszowa), żołnierzy z 10. Świętokrzyskiej Brygady Obrony Terytorialnej. Wciąż w Nysie, Kłodzku, Lądku Zdroju, Stroniu Śląskim, Prudniku, Głuchołazach i wielu innych rejonach Opolszczyzny i Dolnego Śląska liczy się każda para rąk do pomocy w walce z żywiołem i usuwaniu jego skutków.
Listen on Spreaker.