Wybuch wojny dla wielu obywateli Ukrainy oznaczał bezpowrotne zmiany w życiu. Od 24 lutego już nic nie jest dla nich takie same. Pozostały wspomnienia, obawa. Ci, którzy pozostali w tym kraju, drżą o swą codzienność, którą wypełniają chłód, braki w dostawie prądu, alarmy przeciwlotnicze i ciągły strach. Uchodźcy są niby z dala od wojny, ale cały czas blisko, myślami z członkami swych rodzin, którzy pozostali na miejscu. Każdy brak kontaktu, internetu budzi niepokój. Życie Olega Sakajewa i jego rodziny także zmieniło się bezpowrotnie. Musieli opuścić ukochany Lwów.
24 lutego w rejonie Lwowa usłyszeliśmy wybuchy, wiedzieliśmy już, że potwierdziły się najgorsze przewidywania. Strach, niepewność co dalej, co robić - czuliśmy, że nasze dotychczasowe życie bezpowrotnie minęło. Mieliśmy we Lwowie pracę, musieliśmy to wszystko zostawić - opowiada Oleg Sakajew.
Przed wybuchem wojny zajmował się rozwożeniem towarów do sklepów oraz deratyzacją (usuwaniem gryzoni) różnych pomieszczeń. Nie miał już szans kontynuować pracy. Jego żona Mirosława przed laty studiowała w Krakowie, mieli znajomych w Polsce, przyjeżdżali do naszego kraju, ale nigdy nie przyszło im na myśl, aby opuszczać ojczyznę. Teraz Polska stała się miejscem ratunku, przeżycia i nadziei. 26 lutego do Polski dotarła żona Sakajewa z trójką dzieci w wieku 3,5, 6 i 16 lat (dwoma córkami i synem). Do granicy z Polski przeszli pieszo 30 kilometrów co rusz oglądając się za siebie... Przyjęli ich mieszkańcy Dąbrowy w podkieleckiej gminie Masłów.
- Ja pozostałem na miejscu we Lwowie, dopóki wystarczyło mi sił i pieniędzy, starałem się pomagać innym rodakom w trudnej sytuacji, uciekającym przed wojną. Byłem wolontariuszem. Rodzina na miejscu obawiała się o moje życie i bezpieczeństwo. Zdecydowałem się do nich dołączyć, 12 marca przyjechałem do Dąbrowy i tu już pozostałem - opowiada Oleg Sakajew.
Ponieważ zarówno Oleg jak i jego żona Mirosława dobrze posługują się językiem polskim, na miejscu w Kielcach zaczęli pomagać swoim rodakom, którzy także uciekali ze swej ojczyzny przed rosyjskimi bombami. Ich miejscem pracy stał się punkt pomocy uchodźcom, który Caritas Diecezji Kieleckiej zorganizował w stolicy województwa świętokrzyskiego, przy ulicy Wiśniowej 6. - W pierwszych tygodniach udzielaliśmy wsparcie nawet 200 rodzinom dziennie, przeważnie kobietom z dziećmi. Pomagaliśmy w różnych sprawach, żona uczy języka polskiego naszych rodaków. Szacujemy, że około 80 procent tych, którzy zostali w Polsce, już się tu zadomowiło, znalazło pracę, ale są też tacy, którym ta aklimatyzacja przychodzi z większym trudem - przyznaje Sakajew.
On i jego żona współpracują z Caritas, pozostają w kontakcie z członkami rodziny, która pozostała na Ukrainie.
- Moją mamę ściągnąłem do siebie, rodzice żony pozostali na Ukrainie, w rejonie Berdyczowa. Mamy cały czas kontakt z nimi, chyba, że są przerwy w dostawie prądu czy internetu - opowiada Oleg Sakajew.
Nasz rozmówca dostał od dyrekcji Caritas propozycję, aby wcielić się w rolę jednego z monarchów podczas Orszaku Trzech Króli, który wyruszy ulicami Kielc w piątek 6 stycznia. - Byłem tym niezmiernie zaskoczony. Jesteśmy wyznania rzymskokatolickiego, święta Bożego Narodzenia obchodziliśmy więc 25-26 grudnia, ale kultywujemy także dzień 6 stycznia, bo wtedy przypadają one u prawosławnych. We Lwowie brałem więc udział w Orszakach Trzech Króli, bo tam również ta tradycja jest znana. Byłem jednak tylko "zwykłym" wiernym, po raz pierwszy wystąpię jako król - dodaje Sakajew, który na razie nie wie jeszcze, w rolę którego z monarchów się wcieli. Przyznaje natomiast, że będzie to dla niego duże przeżycie.
Głównym punktem orszaku będzie msza święta o godzinie 13.00 w bazylice katedralnej w Kielcach pod przewodnictwem biskupa pomocniczego Mariana Florczyka. Wcześniej jednak barwny korowód pomaszeruje do katedry sprzed Wojewódzkiego Domu Kultury w Kielcach. Więcej o przygotowaniach do tego wydarzenia piszemy tutaj Orszak Trzech Króli wyruszy ulicami Kielc. Wiemy, kto wcieli się w role monarchów.