Tylko u nas!

Aktor z Kielc gra księdza w "M jak Miłość": zdarza się, że na ulicy ktoś powie do mnie - Szczęść Boże

2025-03-13 16:08

33-letni Paweł Janyst, aktor pochodzący z Kielc jest jedną z gwiazd popularnego serialu "M jak Miłość". W jego przypadku wszystko rozpoczęło się właśnie nad Silnicą. Opowiedział naszemu serwisowi, gdzie najczęściej spędza czas w Kielcach, wspomniał też między innymi o "majonezowym kompromisie", jaki zawarł z żoną, również aktorką!

Spis treści

  1. Czytał "Dziady" w cmentarnej krypcie
  2. Majonez Kielecki jako... niezwykły posąg!
  3. Jeziora czy Góry Świętokrzyskie?
  4. Wczuć się w rolę młodego księdza
  5. "Kisielowa" prywatnie
  6. Duchowny z Lipnicy spoważnieje?
  7. Co go łączy z Budapesztem?

Paweł Janyst to absolwent Szkoły Podstawowej numer 11 w Kielcach a także miejscowego I Liceum Ogólnokształcącego imienia Stefana Żeromskiego. Jego żona, Ilona Janyst (z domu Lewandowska), także jest aktorką.

Czytał "Dziady" w cmentarnej krypcie

Piotr Stańczak: to będzie, nazwijmy tak, standardowe pytanie na początek. Skąd u Pana zainteresowanie aktorstwem, jak to się stało, że wybrał pan taki sposób na życie?

Paweł Janyst: - W moim przypadku bardzo długo nie wiedziałem, jakie mam plany na przyszłość i co konkretnie chciałbym robić. Tak naprawdę dopiero w liceum "coś kliknęło" jakby na tyle mocno, że w zasadzie potem nie było dla mnie żadnej innej alternatywy. Przez całe liceum starałem się otwierać na wszystkie możliwe teatralne ścieżki. Na szczęście miałem duże wsparcie ze strony nauczycieli, wychowawców w czasie edukacji podstawowej czy potem licealnej. Wspomnę o pani Jadwidze Żurowskiej z SP numer 11 oraz gimnazjum numer 4, którą serdecznie pozdrawiam, ale też z gimnazjum numer 4, tak samo pani Lilli Winiarskiej-Mancini, polonistce z Liceum Ogólnokształcącego imienia Stefana Żeromskiego, która często organizowała takie teatralne dramy. Na przykład w krypcie na cmentarzu czytaliśmy dziady albo nagrywaliśmy fragmenty "Puszczy Jodłowej" Stefana Żeromskiego i później wystawialiśmy krótki spektakl. Zanim udało mi się dostać do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej we Wrocławiu, "zahaczyłem" przez rok o szkołę Lart w Krakowie.

Wspomnę o jeszcze studiu Baza Zbożowa w Kielcach, gdzie występowałem pod przewodnictwem pani Doroty Anysz i to też był taki ważny punkt, który myślę, że warto zaznaczyć, bo wszystkie takie inicjatywy zasługują na nagłośnienie i na wsparcie, ponieważ one jakby powstają dzięki pasji ludzi, którzy je tworzą.

Baza zbożowa to ważne miejsce dla kielczan łaknących kultury. 

- To jest ta alternatywa, tak było przynajmniej w moich, szkolnych czasach. Próby muzyczne ciekawych zespołów, zajęcia teatralne, bardzo dobrze wspominam ten czas. Później trafiłem właśnie na rok to Lartu do Krakowa, następnie do Wrocławia, do szkoły teatralnej. Na wydział lalkarski, co zresztą też jest ciekawym połączeniem. W Kielcach też mamy Teatr Kubuś w Kielcach, gdzie miałem okazję współpracować z Ewą Lubacz. Lalkarstwo jest takim powiedzmy dodatkowym elementem do studiów. Z drugiej strony bardzo je polecam, bo to jest szkoła, która otworzyła mi trochę głowę na takie myślenie abstrakcyjne.

Świętokrzyskie. Premiera filmu "Don't f...k with Liroy" w Kinie Moskwa w Kielcach

Majonez Kielecki jako... niezwykły posąg!

Na kim się pan wzorował w latach młodości, na początku edukacji aktorskiej? Kto był takim wzorem, idolem, punktem odniesienia?

- Jeśli spojrzę na przykład na Teatr Żeromskiego w Kielcach, do dziś pamiętam wiele spektakli, kilku aktorów, którzy na tej scenie po prostu byli dla mnie wspaniali, którzy prezentowali taki poziom i taki rodzaj obecności, która mnie fascynowała. To tylko jakby upewniało mnie w przekonaniu, że chciałbym iść tą samą drogą. Jeśli chodzi o nazwiska aktorów, byli to: Tomek Nasiński, który teraz jest aktorem w Warszawie, prawdopodobnie w teatrze Studio i Maciej Pesta, który przygotowywał także mnie, a też przez wiele lat był aktorem tutaj kieleckiego teatru.

Jak często dziś odwiedza pan Kielce?

- Wychowałem się na Czarnowie, w zasadzie "rzut beretem od centrum". Wystarczyło przejść ulicą Mielczarskiego, potem tunelem pod torami kolejowymi i dworcem aż na ulicę Sienkiewicza. Często robiłem sobie takie wycieczki.

Przepraszam że w tym momencie wejdę w słowo, ale wielu celebrytów, aktorów i znanych ludzi podkreśla swoje upodobania do Majonezu Kieleckiego. Tereny, o których o których pan mówi, od razu budzą skojarzenie z fabryką majonezu, WSP Społem. Czy pan ma jakieś swoje wspomnienia związane z tym fenomenem kulinarnym?

- Faktycznie, mogę powiedzieć, że wychowałem się obok wielkiego dmuchanego symbolu majonezu. Jawił mi się jako wielki pomnik, wręcz posąg niezwykły (śmiech). Do dziś mam sentyment do Majonezu Kieleckiego i nie daje się przekonać innym smakom. Z drugiej strony moja żona Ilona należy do "teamu Winiary", w święta udaje nam się jakoś dojść do kompromisu i powiedzmy wymieszać dwa smaki, uzyskując zupełnie nową recepturę!

Jeziora czy Góry Świętokrzyskie?

Ma pan swoje ulubione miejsca w Kielcach?

- Kadzielnia zawsze była takim miejscem, do którego uciekałem. Tego typu rezerwat w centrum miasta to jest coś unikatowego, z czym nie spotkałem się nigdzie już później w Polsce, w żadnym dużym mieście. Ja lubię się wspinać, generalnie cenię taki aktywny tryb życia, więc zawsze wspinałem się na sam szczyt po tych skałach na Kadzielni, aby potem spojrzeć na świat z góry. Zaprzyjaźniłem się z tym miejscem.

Wracając do aktorstwa - w rodzinie to pan przecierał szlaki czy już wcześniej ktoś wybrał tę drogę? 

- Niesamowitym przykładem, dotyczącym nie samego aktorstwa, ale sztuki w szerszym sensie, kreatywności, jest dla mnie dziadek Józef Węgralski. Do dziś tworzy rzeźby z drewna, taką korzenioplastykę, wypala pewne obrazki na takich drewnianych listewkach. Trochę taki Nikifor (śmiech). Myślę, że obserwowanie go w dzieciństwie i na przykład podczas wakacji, to był bardzo taki twórczy czas również dla mnie.

Jak wrażenie wywołują Kielce i w ogóle świętokrzyskie na pana żonie, Ilonie?

- Żona pochodzi z Drawska Pomorskiego, to są głównie pojezierza, dużo jezior, nie ma za dużo wzniesień, więc krajobraz zupełnie inny niż na Kielecczyźnie. Na niej świętokrzyskie robi więc wrażenie, podobnie jak na mnie Drawsko, jej rodzinne strony. Ilona wcześniej bardzo rzadko miała okazję jeździć w góry, z kolei ja zawsze czuję ochotę, aby wskakiwać do tych wszystkich jezior (śmiech). Myślę, że to taka obopólna fascynacja.

Wczuć się w rolę młodego księdza

Jesteście aktorskim małżeństwem, macie dwójkę dzieci. Jak godzicie swoje profesje z życiem codziennym. Mamy do czynienia z dwiema osobowościami aktorskimi, czasami występującymi wspólnie w jednej produkcji. Potem spotykacie się jednak w domu rodzinny, trzeba zostawić te sprawy aktorskie, zająć się codziennością. Jak wam to się udaje? 

- To jest bardzo bardzo ciekawe pytanie, przyznam, że nie słyszałem go wcześniej od dziennikarzy. Oczywiście, rozmawiamy o aktorstwie, tego nie sposób jakby do końca oddzielić, tym bardziej, jeżeli łączą nas te same produkcje, znamy tych samych ludzi i wszystko wygląda tak, jakbyśmy chodzili do do jednej pracy. Wydaje mi się, że zachowujemy zdrowe proporcje i to jest kluczowe. 

Razem występujecie w "M jak Miłość". Różnica polega na tym, że pańska żona Ilona gra w nim bardziej pierwszoplanową postać doktor Anety Chodakowskiej, która u jednych budzi sympatię, innych trochę może irytować, ale jest "wszędobylska". Pan z kolei wciela się w rolę księdza Grzegorza, pełniącego posługę w serialowej Lipnicy. Pański bohater cały czas narażony jest na różne perypetie, mniej lub bardziej zabawne. Wiadomo, na tym polega pańska praca, ale nie jest chyba łatwo zagrać duchowego, do tego trochę "fajtłapę" i zagubionego w nowym otoczeniu. 

- Tak, rzeczywiście na poziomie scenariusza ta postać jest bardzo kreowana na taką, jakby pan powiedział, fajtłapowatą i dającą się łatwo manipulować, ale jednak wzbudzającą pewną sympatię. Starając się wczuć w rolę, przede wszystkim myślałem o tym, co to jest za moment, gdy ktoś kończy seminarium duchowne i ma pójść do pierwszej, nazwijmy to tak, pracy. Pomijając element komediowy, obecny w serialu. zastanawiałem się faktycznie nad tym, co może czuć ksiądz, który jakby nagle musi zmienić role - z ucznia stać się kimś w rodzaju nauczyciela. Jest niedojrzały, może nawet trochę nieokrzesany, ale nagle musi znaleźć odpowiednie słowa, aby wesprzeć kogoś, kto przychodzi do niego z trudną sprawą.

Czy konsultował pan się może z jakimś rzeczywistym duchownym, księdzem, aby jak najlepiej zagrać rolę w "M jak Miłość"?

- To jest ciekawe, bo napisał do mnie kolega z klasy z liceum Jarosław Góralski, który jest właśnie księdzem. Wysłał mi taką serdeczną wiadomość, że wie o tym, kogo gram w serialu i że mnie pozdrawia.

To była miła rozmowa, ale krótka, ciężko ją nazwać jakąś konsultacją, ale niewykluczone, że jeszcze wróciłbym do tego tematu. Na razie wszystko polegało u mnie bardziej na obserwacji i własnych przemyśleniach.

Na zdjęciu poniżej Paweł Janyst jako ksiądz Grzegorz z "M jak Miłość".

Paweł Janyst, aktor z Kielc w M jak Miłość

i

Autor: mjakmilosc.tvp.pl, Super Express

"Kisielowa" prywatnie

Ksiądz Grzegorz mierzy się nie tylko z tymi duchownymi aspektami, bowiem stawia też czoła apodyktycznej sołtysowej Kisielowej, która w pewnym momencie chce się nawet młodym duchownym zaopiekować, bo odnosi złe wrażenie, że jest on sierotą. Jak wyglądają pańskie relacje na planie z Małgorzatą Rożniatowską, odtwórczynią roli Kisielowej? 

- Jest fantastyczną osobą, weteranką kina i teatru, więc spotkanie z kimś takim na planie to jest dla mnie czysta przyjemność, pani Małgorzata pokazuje, co znaczy aktorski profesjonalizm w pełnej postaci. Tacy partnerzy automatycznie podnoszą poprzeczkę, do której po prostu trzeba doskoczyć. 

Co ciekawe, Rożniatowska często jest obsadzona właśnie w rolach kobiet despotycznych, na pewno wiedzących co chcą i lubiących dominować nad otoczeniem.

- Prywatnie w ogóle jest całkowicie inną osobą, więc tym bardziej ciekawe jest, że potrafi naturalnie i wiarygodnie oddać taką postać, o której pan mówi. To bardzo ciepła osobą, nie tworzy żadnej bariery. Myślę, że to też świadczy o tym, dlaczego jest tak dobrą aktorką, bo dalej jest otwarta, a nie zamknęła się w jakiejś swojej, nazwijmy to, wielkości. Na pewno na planie fantastycznym partnerem jest także Krzysztof Tyniec, który wciela się w rolę męża Kisielowej. Lubię przebywać razem z nimi na planie "M jak Miłość". Zawsze może porozmawiać o czymś ciekawym. Z innych aktorów wspomnę o Arkadiuszu Smoleńskim, czyli serialowym Bartku. Grałem z nim już w innym filmie, więc mamy co wspominać. Choćby wyjazd do Budapesztu, w trakcie którego przez dwa tygodnie kręciliśmy razem film jeżdżąc autobusem.

Jeśli chodzi o pracę z żoną, nasze drogi na planie serialu zwykle gdzieś się rozmijają, ale dzięki temu łatwiej nam wymienić się obowiązkami, odebrać, zawieźć czy przywieźć dzieci z jakichś zajęć.

Na planie mieliśmy kilka scen, takich "dwójkowych", gdzie rozmawialiśmy - ja jako ksiądz, ona jako pani doktor. Cała ekipa podeszła do tych scen z dużym humorem, byli ciekawi jak my sobie z tym poradzimy, wszak normalnie jesteśmy małżeństwem, a tu musieliśmy zagrać zupełnie kogoś innego. Wypadło jednak świetnie, pokazaliśmy nasz chłodny profesjonalizm. Nie wywołaliśmy żadnych dziwnych sytuacji, które trzeba byłoby później wyjaśniać sobie w domu (śmiech).

Duchowny z Lipnicy spoważnieje?

Zdradzi pan rąbek tajemnicy, jak potoczą się dalsze losy serialowego księdza Grzegorza z Lipnicy?

- Przyznam, że ja nie dostaję scenariuszy z jakimś dużym wyprzedzeniem, więc często to dla mnie jest zaskoczeniem, jak rozwijane są pewne wątki. W zasadzie, powiem szczerze, sam nie wiem jak to się dalej potoczy. Mogę zdradzić, że postać będzie ewaluowała, zmieniała się w taką bardziej dojrzałą niż do tej pory. Myślę więc, że ksiądz Grzegorz będzie spotykał się z coraz trudniejszymi zagadnieniami i ten element powiedzmy żartobliwy i komediowy powoli będzie wygasał i przeradzał się w coś innego.

Odczuwa pan tak zwaną "uliczną popularność"? Fani zagadują, proszą o zdjęcie, autograf?

- Jeśli mówimy o popularności spowodowanej grą w "M jak Miłość", to dużo bardziej rozpoznawalna jest Ilona. Ja spotykam się z tym rzadziej, aczkolwiek zdarza się, że ktoś na ulicy powiedział do mnie: "Szczęść Boże" i puścił oczko.

To raczej miłe i takie przyjemne historie. Kiedy natomiast jesteśmy razem, no to oczywiście to się wszystko potęguje geometrycznie (śmiech).

Na zdjęciu poniżej Paweł Janyst z żoną Iloną.

Paweł Janyst, aktor z Kielc w M jak Miłość

i

Autor: AKPA

Co go łączy z Budapesztem?

W jakich innych filmach czy serialach będzie można pana zobaczyć w najbliższym czasie?

- Zapraszam na pewno do Warszawy, do teatru Ochoty, gdzie gramy bardzo ciekawe spektakle na małej przestrzeni, trochę takiej off-Broadwayowej, w zasadzie w kamienicy. Gram też w Krakowie, w "Mistrzu i Małgorzacie" w Teatrze Ludowym. Gram też w jednym spektaklu w Lublinie. Jeśli chodzi o kino, w tym roku ma ma wyjść premiera tego filmu, o którym wspominałem - "Dziennik z wycieczki do Budapesztu", który kręciliśmy kilka lat temu. On długo czekał na swoją premierę, ale w końcu dojdzie do skutku. Sam jestem bardzo ciekaw tego filmu, osadzonego w realiach lat 80. minionego wieku. Jest wyjazd na Węgry, czasy komunizmu, myślę, że dla wielu widzów film stanie się taką katapultą do przeszłości. To było niesamowite, bowiem większość scen kręciliśmy w autobusie, nawet latem, kiedy temperatura sięgała 30 stopni Celsjusza, my byliśmy ubrani w grube futra (śmiech).

Za kilka tygodni Wielkanoc. Jak pan i rodzina, będziecie spędzali święta?

- Myślę, że tu będziemy jeszcze ustalali szczegóły, mamy taką tradycję, że raz odwiedzamy jedną rodzinę, później drugą. Mam natomiast nadzieję, że tej wiosny odwiedzimy Kielce, udamy się na spacer, to zawsze jest bardzo przyjemna wyprawa.

Dziękuję za rozmowę.

Kielce Radio ESKA Google News
Autor:
QUIZ. Wiesław Gołas, słynny aktor pochodził z Kielc. Co nim wiesz, pamiętasz jego filmy?
Pytanie 1 z 10
Do której z niżej wymienionych szkół w Kielcach uczęszczał Wiesław Gołas?