Jacek Kiełb

i

Autor: Paweł Kołodziej

Sport

Jacek Kiełb: Nie potrzebowałem dużo czasu, aby złapać kielecki klimat. Korona i ja to jeden organizm

2024-07-12 10:03

Piłkarz 50-lecia Korony Kielce, Jacek Kiełb, był gościem Radia Eska. W rozmowie opowiedział o swoich początkach w stolicy województwa świętokrzyskiego, o aklimatyzacji 18-letniego chłopaka z ambicjami, o więzi z kibicami i uczuciu jakim darzy Koronę. Popularny "Ryba" wspominał też gorsze okresy, które zawsze mocno przeżywał.

Trafiłeś do Kielc jako bardzo młody chłopiec. Co sobie wtedy myślałeś? Jakie miałeś cele i plany?

Nigdy nie zdawałem sobie sprawy, że w swoje 18. urodziny będę miał trening w ekstraklasowym klubie takim jak Korona. Dla mnie to był ogromny przeskok. Obecnie Kielce, tak jak każde inne polskie miasto bardzo się rozbudowały. Inaczej to wyglądało. Dla mnie to był zupełnie inny świat, ponieważ w wieku 9 lat przeprowadziłem się na wieś. To był dodatkowy cios, bo pojawiały się problemy z dojazdami. Nie było tak jak dzisiaj, że komunikacja jeździła z dużą częstotliwością. Przyjechanie więc do takiego miasta jak Kielce, następnie rozdawanie autografów czy udzielanie wywiadów, było dla mnie zupełną nowością. Ja miałem głowę spuszczoną, byłem zestresowanym 18-latkiem i praktycznie tak zaczęła się moja przygoda z Koroną.

Czyli byłeś raczej nieśmiały. Woda sodowa raczej nie groziła?

Raczej tak. Zawsze byłem osobą bardziej ambitną i skromną. Ta skromność często mi w życiu nie pomagała. Gdybym w pewnych kwestiach był bardziej stanowczy i postawił na swoim to zdecydowanie inaczej wyglądałaby moja przygoda z piłką nożną.

Szybko poczułeś się w Kielcach jak w domu?

Bardzo szybko. Nie potrzebowałem dużo czasu, aby złapać panujący tu klimat. Co prawda byłem przez dwa lata przy pierwszej drużynie, a później nastąpił taki rozłam w postaci Młodej Ekstraklasy. Zdobyliśmy tam wicemistrzostwo Polski z naprawdę dobrą ekipą, z trenerem Włodzimierzem Gąsiorem na czele. Później szkoleniowiec objął pierwszą drużynę po Jacku Zielińskim. Trener Gąsior nauczył mnie podejścia, że warto ufać młodym zawodnikom i na nich stawiać. Wprowadził siedmiu piłkarzy do pierwszego zespołu i jednym z nich byłem ja. To był taki początek kiedy zacząłem coś tej Koronie dawać. Dobre występy przełożyły się na gole, a finalnie wróciliśmy do ekstraklasy. Pograłem jeszcze chwilę i odszedłem do Lecha Poznań.

Z perspektywy czasu co sprawiło, że Korona stała się twoim ukochanym klubem?

Ludzie wokół klubu. Cała atmosfera i klimat jaki tu panował. W moment tym przesiąknąłem. Byłem w innych klubach i mówię otwarcie, że żałuję, że dłużej nie pograłem w Lechu Poznań. Tam również mi pasował klimat. Ludzie mają tam bzika na punkcie tego klubu. Nie tylko Poznań, ale cała Wielkopolska. To tak jakby całe województwo świętokrzyskie było za Koroną. Tutaj niestety są zdania podzielone - tak to nazwijmy. Życzyłbym sobie, żeby Korona była taką potęgą w całym świętokrzyskim, tak jak Lech jest w regionie wielkopolskim.

Grałeś w innych polskich klubach, ale nigdy nie udało ci się wyjechać za granicę. Żałujesz?

Żałuję. Z perspektywy czasu bałem się bariery językowej. Umiałem się dogadać z zagranicznymi zawodnikami, ale nie posługiwałem się tym językiem swobodnie. Nie potrafiłem porozmawiać na wszystkie tematy. Z czasem podciągnąłem swój język angielski. Spodobał mi się też hiszpański i zamierzam zrobić z niego certyfikat. Nie ukrywam, nadrabiam rzeczy które zaniedbałem podczas piłkarskiej kariery. Zawsze skupiałem się na piłce i nie patrzyłem na nic innego.

Wszystkie drogi prowadzą do Kielc - w twoim przypadku chyba trafne powiedzenie?

Tak. Ludzie bardzo sympatycznie do tego podchodzą. Mówią, że już tyle wracałem do Korony, że kolejny powrót też jest możliwy. Nie wiem kiedy, ciężko mi powiedzieć. Nie wykluczam niczego, bo naprawdę może być różnie. Nigdy nie chciałem, żeby ludzie mi dziękowali za wkład w Koronę. Dla mnie to jest całkowicie normalne. Jestem częścią tej drużyny. To jest jak jeden organizm. To tak jakbyś był wdzięczny swoim oczom, że widzisz świat. Zawsze chciałem dobrze dla tego klubu i tylko tym się sugerowałem. Nawet żona mi powiedziała, że aż za bardzo chcę dla tej Korony. Żebym czasem spojrzał na swoje dobro. Podchodziłem do tego bardzo emocjonalnie i chciałem się odwdzięczyć, bo niezależnie co się działo, kibice zawsze mnie wspierali i ze mną byli.

Pracowałeś w Koronie z wieloma trenerami. Wspomniałeś już o Włodzimierzu Gąsiorze. On najwięcej cię nauczył?

Trudno powiedzieć. Od każdego trenera starałem się dużo wyciągnąć. Włodzimierz Gąsior nauczył mnie pokory, pracy i kulturalnego podejścia. Mieliśmy bardzo dobry kontakt. Zawsze był bardzo kulturalnym człowiekiem i trenerem z dużą wiedzą. To wszystko nam przekazywał.

Nie chciałbym nikogo pominąć, bo sprowadzał mnie tu trener Ryszard Wieczorek. Świetnie też mi się współpracowało z Ryszardem Tarasiewiczem. Trener Pacheta również. Z Kamilem Kuzerą chyba nie muszę mówić, bo to wiadomo. Graliśmy razem w zespole. Dobrze wspominam też Marka Motykę. Nie zapominajmy o Leszku Ojrzyńskim i słynnej "Bandzie Świrów". Nie chciałbym żadnego trenera pominąć.

Czasy Kolportera były najlepsze jak dotąd w historii klubu?

Musimy się cofnąć o te kilkanaście lat wstecz, bo już trochę minęło. Z perspektywy czasu to pan Klicki i prezes Tkaczuk mnie tutaj ściągali. Oni się mną zaopiekowali i zawsze będę miło wspominał te czasy. Samo funkcjonowanie klubu i wybudowanie stadionu, który był najnowocześniejszy w Polsce, drużyna grająca dobrze w piłkę, moment gdy mogliśmy zdobyć Puchar Polski będąc w samym finale. Spotkanie rozgrywane w Bełchatowie, niestety przegrane z Groclinem Grodzisk Wielkopolski 0:2. Byłem na tym meczu, też mam medal. Nie zdawałem sobie wtedy sprawy jak to wielkie wydarzenie dla klubu. Dla mnie to było coś zupełnie nowego. Gdyby Korona dzisiaj przegrała finał Pucharu Polski to chyba bym się zapłakał. To był naprawdę dobry okres Korony. Realna szansa gry o coś więcej. Mieliśmy świetnych zawodników. M.in reprezentanci Polski - Grzegorz Piechna czy Marcin Kaczmarek.

Czasy niemieckich właścicieli to najgorszy czas w historii Korony?

W pierwszym roku wszystko pięknie funkcjonowało, ponieważ w szatni była większość Polaków. Gino Lettieri miał do dyspozycji m.in. mnie, Bartosza Rymaniaka, Radka Dejmka, Mateusza Możdżenia, Bartosza Kwietnia czy Marcina Cebulę. Byli to zawodnicy, którzy utożsamiali się z Koroną. Dołączyli też zagraniczni piłkarze, którzy zaczęli coś tej drużynie dawać i to na początku wyglądało nieźle. Korona była na różnych poziomach i zakrętach. Sportowo zaczęło się dobrze, ale skończyło tragicznie, bo jednak spadliśmy z ekstraklasy. To mnie najbardziej przerażało. Tam już nie mieliśmy czego ratować. Przez te ostatnie pół roku szatnia była bardzo mocno podzielona. Nie potrafiłem tego scalić. Miałem też obok siebie Kubę Żubrowskiego, Marcina Cebulę czy Marka Kozioła, ale to jednak się nie udało. Próbowaliśmy, ale gdybyśmy się wtedy utrzymali to byłby cud.