Spis treści
- Witam w Bodzentynie
- Pogoda kiepska, ale cóż - najwyżej zawrócę
- Z Podgórza wprost do Puszczy Świętokrzyskiej
- Cały mój ekwipunek
- Synoptycy nie mieli racji?
- Miejska Góra wita samotnego turystę
- Zdobyć królową!
- Wędruję i wspominam legendę o zbóju
- Niespodzianka - Celiny!
- "Puszcza nie moja, ani twoja"
- Zobaczcie trasę
- Ciąg dalszy nastąpi
Witam w Bodzentynie
Góry Świętokrzyskie mają w sobie jakiś magnetyzm, kto raz je odwiedził, ten będzie chętnie tu wracał. Długo zbierałem się do tej wyprawy. Jej namiastkę miałem cztery miesiące wcześniej, ale wtedy wizyta zakończyła się "tylko" w samym Bodzentynie. Do tego miasteczka w powiecie kieleckim przyjeżdżali wysłannicy różnych mediów, aby relacjonować, jak władzę przejmuje komisarz rządowy. Powodem był konflikt burmistrza z radą miejską, jak się okazuje, nie został rozwiązany.
Jeśli chcecie poznać trochę ciekawostek dotyczących samego Bodzentyna, polecam ten materiał:
Pogoda kiepska, ale cóż - najwyżej zawrócę
Turystyczne zapędy musiałem odłożyć przynajmniej do wiosny. Ostatnie, kwietniowe dni minęły pod znakiem słonecznej, prawdziwie letniej aury, tymczasem jak na złość, prognozy na dzień mojej wyprawy nie były optymistyczne. Przelotne opady deszczu są jeszcze do zniesienia, ale burze w sercu Gór Świętokrzyskich, wierzcie mi, mogą być naprawdę groźne. - Trudno - pomyślałem sobie - pakuję manatki, najwyżej zawrócę z któregoś ze szlaków, jeśli pogoda całkiem się załamie.
Do Bodzentyna dotarłem tuż po godzinie 9 rano, przyjechałem busem ze Skarżyska-Kamiennej. Początkowo zastanawiałem się nad przesiadką w stronę Świętej Katarzyny, ale później stwierdziłem, że warto jednak zacząć swoją pieszą wędrówkę jak najszybciej, jak najwcześniej.
Poniżej na zdjęciu "bodzentyńskie rogatki", z tego miejsca zacząłem wędrować w kierunku Podgórza.

i
Z Podgórza wprost do Puszczy Świętokrzyskiej
Jeśli zapytalibyście kogoś, kto bywa w Bodzentynie i zna to miasteczko, o najbardziej znane miejsce, to zapewne wymieni oba rynki - dolny i górny, poza tym ruiny zabytkowego pałacu biskupiego i może jeszcze inne, swoje ulubione punkty. Ja mogę was nieco zaskoczyć - w Bodzentynie i okolicach bardzo lubię właśnie Podgórze.
Im wyżej wchodzisz, tym większe zmęczenie, ale wystarczy na chwilę odwrócić głowę i zobaczymy piękne pejzaże Bodzentyna oraz okolic. Ja akurat miałem mniej szczęścia, bo wędrowałem w czasie słoty, padał deszcz i widoki były mniej efektowne. Kiedyś jednak pokażę wam te okolice w czasie słonecznej aury. W każdym razie będąc na Podgórzu warto "nacieszyć oko" i podążać dalej. Tak też zrobiłem, planując, że do oddalonej o pięć kilometrów od Bodzentyna Świętej Katarzyny dotrę leśną trasą.
Około godziny 9.30 byłem już prawie na najwyższym punkcie Podgórza, wkrótce dotarłem do skraju Puszczy Jodłowej. Jest to już teren Świętokrzyskiego Parku Narodowego. Obok znajduje się pomnik ku pamięci majora Henryka Dobrzańskiego "Hubala" oraz jego żołnierzy, którzy między innymi w Górach Świętokrzyskich walczyli z niemieckim najeźdźcą na przełomie 1939 i 1940 roku.
Na zdjęciu poniżej wejście do Puszczy Świętokrzyskiej od strony bodzentyńskiego Podgórza. W czasie deszczowej aury widoki nie są zbyt piękne, ale i tak mogą zrobić wrażenie.

i
Cały mój ekwipunek
Szlak, na początku którego właśnie się pojawiłem, wiedzie w pierwszej kolejności dna szczyt Miejskiej Góry, o czym zresztą informuje tabliczka nad bramką. Wokół nie ma nikogo, co najwyżej słychać szczekanie psów w okolicznych domostwach i stukot kropli deszczu spadających na parasol.
W plecaku miałem cztery kanapki, dwa termosy - z kawą, herbatą i butelkę wody mineralnej, poza tym aparat fotograficzny, notes do ewentualnych zapisków, mały ręcznik, coś słodkiego i tyle. Ekwipunek nie był oszałamiający, ale o jednym zapomniałem i wy tego błędu nie popełniajcie - dobrze jest jednak zabrać ze sobą apteczkę, jakieś bandaże, nigdy nic nie wiadomo, co może stać się na szlaku w środku lasu. Jeśli prognozowane są opady - trzeba zabrać też płaszcz przeciwdeszczowy.
Synoptycy nie mieli racji?
Wszedłem do środka Puszczy Jodłowej i zacząłem upajać się wszystkim od razu - widokiem drzew, roślinności, powietrzem, tym szczególnym mikroklimatem. Spędzasz człowieku po kilka godzin przy komputerze, taka wyprawa jawi się jako coś kapitalnego dla organizmu, bez względu na to, że wychowałeś się w sąsiedztwie lasu, kilka kilometrów od rezerwatu Świnia Góra, położonego na północny zachód od Bodzentyna. Lasy nie są mi obce, ale zawsze gdzieś wzbudzają wspomnienia z dzieciństwa, młodości.
Tak sobie pomyślałem, będąc w rejonie tego Podgórza, że człowiek robi się sentymentalny, ale z zadumy wyrwały mnie nagle promienie słoneczne, nieśmiało próbujące przebić się przez korony wysokich drzew. - Ha, może jednak ci synoptycy pogody pomylili się, może czeka mnie jeszcze piękny dzień w Górach Świętokrzyskich - pomyślałem sobie, wędrując szlakiem, za przeszkody mając gdzieniegdzie tylko powalone, stare drzewa.
Miejska Góra wita samotnego turystę
W miarę szybko, może w ciągu 15-25 minut dotarłem na szczyt Miejskiej Góry, położonej na wysokości 426 metrów nad poziomem morza. Poprowadził mnie do tego miejsca niebieski szlak turystyczny imienia Edwarda Wołoszyna, przed laty działacza harcerskiego i przewodnika PTTK, miłośnika Gór Świętokrzyskich.
Szczyt Miejskiej Góry - oddalony od Bodzentyna o około 6 kilometrów - możecie zobaczyć na zdjęciu poniżej.

i
To był już ten moment, kiedy zacząłem odczuwać zmęczenie. Niebieski szlak okazał się dość wymagający. Miałem do wyboru - wrócić, kierować się do Świętej Katarzyny (szacunkowo piesza wędrówka do tego miejsca zajęłaby około dwie godziny) lub jeszcze dalej - do Nowej Słupi (taka piesza podróż wyniosłaby pięć godzin). O powrocie do Bodzentyna nawet nie myślałem, odkryłem nowy szlak i to mnie wciągnęło na tyle mocno, że postanowiłem wędrować dalej.
Kochani - w czasie takich wypraw pamiętajcie o tym, aby:
- mieć naładowany telefon komórkowy, najlepiej zabrać ze sobą tak zwanego powerbanku
- robić sobie przerwy, na posiłek czy tak zwane uzupełnienie płynów,
- mieć odpowiednie buty do chodzenia w lesie czy po kamienistej nawierzchni.
Zdobyć królową!
Tego szlaku jeszcze zbyt dobrze nie znałem, ale intuicja podpowiadała mi, żeby kierować się na południowy zachód, aż do Łysicy, na wysokość 612 metrów n.p.m. Na szczyt królowej Gór Świętokrzyskich!
Skoro cel znany, to trzeba iść dalej. Nieco zboczyłem ze szlaku, zachęciły mnie do tego leśne gęstwiny, z prawej strony słyszałem auta, jadące trasą z Bodzentyna do Świętej Katarzyny. Łatwo nie było, bo napotykałem albo na strome zbocza, to znów powalone miejscami drzewa albo ich pozostałości (konary, gałęzie) lub po prostu na mokre, niekiedy błotniste ścieżki, mniejsze lub większe kamienie. Łatwo się poślizgnąć, stracić równowagę. Trzeba uważać!
Wędruję i wspominam legendę o zbóju
W pewnym momencie szum aut mknących trasą wojewódzką oddalał się coraz bardziej, wchodziłem głębiej w te gęstwiny. W pewnym momencie spojrzałem na południe i przypomniałem sobie, że właśnie tam, na drugim końcu tej Puszczy, jakieś 10 kilometrów dalej znajduje się między innymi wieś Kakonin. Legenda głosi, że przed wiekami grasował tutaj zbój Kak, napadał bogatych kupców, łupem dzielił się z ubogimi mieszkańcami okolic, aż wreszcie uprowadził kuzynkę biskupa. Choć młodzi zakochali się w sobie, duchowny dostojnik postanowił ukarać zbója.
Legenda ma swój tragiczny finał, ale więcej o niej dowiecie się tutaj:
Kiedy słońce próbuję przedrzeć się przez koronę drzew, Puszcza Jodłowa wygląda naprawdę uroczo. Zobaczcie poniżej.

i
Niespodzianka - Celiny!
Ciekawość tej puszczy sprawiła, że zacząłem kluczyć. Mijały minuty, godzina, dwie... Przy akompaniamencie śpiewu ptaków i szumu drzew dotarłem wreszcie do... Celin. Tak, to wieś w gminie Bodzentyn. Byłem zły, bo jednak niepotrzebnie kombinowałem na szlaku i ominąłem Łysicę. Leśne połacie zawiodły mnie bardziej na wschód. Już na skraju lasy potknąłem się o jakąś skarpę, upadłem, ale to nie było nic poważnego, wyszedłem z tego bez szwanku.
Stojąc na położonej najwyżej polanie mogłem podziwiać widoki wprost na Łysą Górę i Święty Krzyż. Otarłem pot z czoła, zrobiłem kilka przysiadów, jeszcze łyk wody i ruszyłem w stronę wsi, zaś potem dalej na południe, ponownie na teren Świętokrzyskiego Parku Narodowego. Tym razem marsz był o tyle łatwiejszy, że wiódł poboczem drogi asfaltowej.
"Puszcza nie moja, ani twoja"
Teraz już wiem, dlaczego Stefan Żeromski sto lat temu pisał "Puszcza jest niczyja — nie moja, ani twoja, ani nasza, jeno boża, święta". Znał te miejsca, jej uroki. Podążam na południe, dochodzi trzecia godzina wędrówki, po kawie i wodzie mineralnej już nie ma śladu, co jakiś czas mijają mnie tylko samochody, ale przeważa cisza. Czuję, że nogi trochę odmawiają posłuszeństwa. Najpierw leśne przeprawy w trójkącie Podgórze - Święta Katarzyna - Celiny, teraz monotonny marsz do... Woli Szczygiełkowej.
Na skraju las para biegaczy, wysiedli z auta, planuję trasę. Zmierzam dalej, co jakiś czas pytając sam siebie - po co ci to głupcze było? Ani z ciebie przewodnik, ani wytrawny turysta, ot samozwańczy miłośnik Gór Świętokrzyskich, który sobie coś ubzdurał, że wybierze się na samotną wyprawę na najwyższe szczyty.
Poniżej droga z Celin do Woli Szczygiełkowej na terenie Świętokrzyskiego Parku Narodowego.

i
Zobaczcie trasę
Kiedy już znalazłem się obok pierwszych domostw Woli Szczygiełkowej, przez moment w głowie kiełkowała myśl, aby poszukać drogi na południe, do Kakonina. Stwierdziłem, że być może tam złapię "busa za złotówkę", dojadę do pobliskiej Huty Szklanej i wejdę stamtąd na Święty Krzyż. Niestety, kierowca jedynego busa, jakiego w tym czasie spotkałem na swym szlaku, podążał do Jeziorka, następnie do Bodzentyna. Takiej opcji nie brałem pod uwagę. Potwornie już zmęczony, trochę z bólem serca zrezygnowałem z tego kursu i postanowiłem iść pieszo na wschód. Liczyłem, że może gdzieś trafię na przewoźnika, który zawiezie mnie na południe, z gminy Bodzentyn do gminy Bieliny.
Odpoczywałem na kilku przystankach i gdzieś po godzinie dotarłem ostatecznie do... Dębna.
Jaką trasę przemierzyłem w czasie opisywanej wędrówki? Zobaczcie na mapie poniżej!
W Dębnie miałem jeszcze okazję podziwiać kościół. Pamiętam, kiedy niespełna rok wcześniej, dzięki uprzejmości załogi Emitel, obsługującej wieżę radiowo-telewizyjną na Świętym Krzyżu, robiłem zdjęcia miejscowości i miast w pobliżu i właśnie wtedy, z góry namierzyłem tę świątynię. Pracownicy techniczni uświadomili mi wtedy, że jest to właśnie kościół w Dębnie. Teraz role się odwróciły, z tej wsi mogłem sobie jedynie z tęsknotą spoglądać na Łysą Górę, klasztorne mury i wspomnianą wieżę nadawczą.
Ciąg dalszy nastąpi
O godzinie 14. do Dębna przyjechał bus. Ucieszyłem się, widząc zatkniętą za przednią szybą tabliczkę z napisem "Kielce". Jadę! Wsiadłem do środka i czułem ból w każdej partii ciała. Z drugiej strony byłem zadowolony z tego, że pokonałem prawie 15 kilometrów pieszo, bez jakiegoś szczególnego przygotowania. Jeszcze o godzinie 7.30 rano, tego samego dnia, redagowałem teksty zza biurka.
Na tym nie koniec, ciąg dalszy nastąpi!