Swietłana Szeplicka, ale dla przyjaciół Lana, wraz z siedmioletnią córką trafiła do hotelu Ameliówka w Mąchocicach Kapitulnych. Decyzję o ucieczce do Polski podjęły kilka dni po tym, jak Rosja zaatakowała Ukrainę. Najpierw pociągiem dotarły do Lwowa, a później autobusem do granicy z Polską.
- Sąsiedzi ostrzegali nas, że mamy tylko 10 minut na decyzję. Byłyśmy w schronie, więc nie wiedziałam, co zrobić. Przy sobie miałyśmy tylko dokumenty, trochę ubrań, żadnego jedzenia i wody. Podjęłam decyzję, że uciekniemy. Płakałyśmy obie z córką. Wciąż słychać było wybuchy i strzały z broni automatycznej. Moje serce pełne było strachu, ale też miłości do Ukrainy. Było mi wstyd, że muszę uciekać. Musiałam jednak myśleć o córce. Gdyby coś mi się stało, ona zostałaby sama - mówi nam Lana.
Ukrainka czuje się już bezpiecznie. Nie kryje wdzięczności za okazaną jej pomoc. Ma też nadzieję, że wojna niebawem się skończy.
- Ukraina wiele razy była oszukiwana. Musieliśmy wybaczać. Teraz jednak nadszedł czas, aby z tym skończyć. Gdy widzisz, jak rodzice tracą dzieci, a ludzie giną tylko dlatego, że jakiś szaleniec zrzuca bomby, to wiesz, że nie możesz już tego wybaczyć. Świat też nie może wybaczyć tego Rosji - dodaje.
Tylko w hotelu Ameliówka przebywa obecnie około 250 uchodźców z Ukrainy.